Why exactly the blog about surfing?
ENG.
Maybe you wondering why the person who lives in Poland made a blog about surfing... So it always fascinated me, actually it was like some invisible magnet was attracting me to the water. At one time surfing seemed to me like unattainable dream, because in Poland it wasn't talked about almost at all and I didn't have enough money for a far journey. This attraction has intensified from my last holidays, when I putted my feet on the board for the first time in Charzykowy - the cradle of polish sailing... Earlier I was there few times at sailing camps, which were also satisfying for me, but only after trying windsurfing I found something, that I was searching for in my whole life.
I felt like I was doing that before and just like after a long break. I know, it's impossible to explain, so I even won't be trying... ;)
It's just like with the love...you just know from the first moment, that this is it!
I recommend you this incredible feeling of freedom, which you can experience by making the strict contact between your body and the nature - with the water and wind on the board in sunshine, or in stormy dangerous element!
On the board you can count only on yourself, just like in life, what can additionally encourage you and can teach you patient trying time after time and not letting go.
Surfing in Poland is rather difficult to accomplish, but possible. I would like to prove it. Now I have to stay with windsurfing only till the next season.
I would really love to have an occasion to try how it's on the board without a sail and on some bigger waves, so that's why I made this blog in which I would like to write you how I managed to get on surfing trip and share with you my own suggestions and pictures. Now I'm after my firs car trip to Sheveningen Beach of The Hague in The Netherlands and I hope it's not the first and last stop on my way! :) I hope that my blog will help someone from Poland or other european city, who also dream about surfing and thinks it's impossible to manage. I would like to describe surfing spots in many cities in the world one after another and how to get there cheaper.
It is said that nothing is impossible, so why not take a chance?!
What would be the life without dreams finally...? ;)
Dlaczego właśnie blog o surfingu?
POL.
Pewnie zastanawiacie się dlaczego osoba mieszkająca w Polsce założyła bloga o surfingu... Otóż od zawsze mnie on fascynował, a wręcz jakiś niewidzialny magnes ciągnął mnie do wody. Kiedyś surfing wydawał mi się zupełnie nieosiągalnym marzeniem, bo w Polsce prawie wcale się o nim nie mówiło, a ja nie miałam wystarczająco dużo pieniędzy na daleką podróż. Przyciąganie to nasiliło się od minionych wakacji, kiedy po raz pierwszy miałam okazję stanąć na desce w miejscowości Charzykowy, czyli kolebce polskiego żeglarstwa... Wcześniej jeździłam tam na obozy żeglarskie, które również sprawiały mi wiele przyjemności, jednak dopiero próbując windsurfingu odnalazłam to coś, czego dotąd podświadomie zawsze szukałam w życiu. Poczułam się tak, jak bym kiedyś już to robiła i jak bym po prostu miała długą przerwę. Wiem, nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć, więc nawet nie będę próbowała... ;)
To jest tak jak z miłością...po prostu od razu wiesz, że to jest to!
Polecam Wam to niesamowicie cudowne uczucie wolności, jakie daje bezpośredni kontakt ciała z naturą, czyli wodą i wiatrem na desce w blasku i cieple słońca, albo w przedburzowym żywiole!
Na desce można liczyć tylko na siebie tak, jak i w życiu zresztą, co dodatkowo dodaje wiary we własne siły oraz uczy cierpliwego próbowania raz po razie i nie poddawania się.
Surfing jest w Polsce dosyć trudny do zrealizowania, ale możliwy. Chciałabym żebyście również w to uwierzyli! Na razie jestem jednak zmuszona pozostać przy windsurfingu aż do następnego sezonu. Chcę jednak bardzo mieć okazję spróbować jak to jest na desce bez żagla i na większych falach, więc stąd pomysł na bloga, w którym niedługo chciałabym opisać jak udało mi się w miarę tanio wyjechać na surfing oraz podzielić się z Wami własnymi spostrzeżeniami i zdjęciami. Na razie pierwsza wyprawa samochodem do Holandii na plażę Sheveningen w Hadze już zam mną, więc oby tak dalej! :) Mam nadzieję, że może mój blog pomoże komuś z Polski lub innego europejskiego miasta, kto też marzy o surfingowej wyprawie i uważa ją za niemożliwą do zrealizowania. Będę po kolei opisywać surfingowe spoty w różnych miejscach świata i jak się taniej na nie dostać. Podobno nie ma rzeczy niemożliwych, więc czemu by nie spróbować?!
W końcu czym byłoby życie bez marzeń...? :)
Wszystkim polskim niedowiarkom, którzy nadal uważają,
że surfing w Polsce nie jest możliwy, a surfing w Europie to pomyłka, prezentuję świetny artykuł pochodzący z tygodnika "Uważam rze":
Najłatwiej zacząć w wodzie sięgającej do pasa. To zresztą dość umowne określenie, bo w chwili nadejścia fali to, co było do pasa, bez problemu potrafi człowieka przerosnąć. Ważne, by wtedy na desce już leżeć, z całych sił wiosłować rękami i dzięki temu nabrać prędkości. Potem pozostaje już tylko stanąć na desce na zgiętych nogach i nie dać się zrzucić do wody. W teorii to bardzo proste. W praktyce – już nie.
Dobra informacja jest taka – nie trzeba lecieć na Hawaje czy antypody, by surfować. Zła – i tak nie obejdzie się bez kilkugodzinnej podróży samolotem. Ale po kolei.
W piance na desce...
Stawanie na drewnianej desce po to, by dać się ponieść fali, wymyślili prawdopodobnie mieszkańcy Polinezji wiele wieków temu. Musiało minąć jednak dużo czasu, by zainteresowali się tym także biali. Swoje zrobiła kultura masowa. W drugiej połowie XX w. każdy mieszkaniec zachodniego wybrzeża USA chciał być umięśnionym, opalonym surferem, prowadzącym beztroskie życie na wszystkich plażach świata.
Wszystkich? Nie do końca. Przez długie lata plaże Europy pozostawały dla surferów niezdobyte. Powód był prosty – zimna woda. Na naszych szerokościach geograficznych temperatura oceanu w lecie nie przekracza na ogół 15–16 stopni Celsjusza. O tym, że wejście do tak zimnej wody jest wątpliwą przyjemnością, wiedzą chyba wszyscy weterani nadbałtyckich plaż.
Z pomocą przyszła jednak nowoczesna technologia – producenci sprzętu wodnego spopularyzowali tzw. mokre pianki. Dzięki neoprenowemu strojowi temperatura wody przestała być problemem i wkrótce również Europejczycy mogli zacząć polować na fale.
Te, na których można surfować, występują tylko na oceanach. Tak zwany swell, czyli martwa fala rozchodząca się równolegle w kierunku płycizny, to zjawisko charakterystyczne tylko dla dużych zbiorników wodnych. Kiedy wiatr wieje w jednym kierunku dostatecznie długo, efektem jest właśnie taka fala. Dlatego w Europie surferów spotkać można głównie na zachodzie kontynentu, na jego atlantyckim wybrzeżu: w Portugalii, Hiszpanii, we Francji, w Wielkiej Brytanii i Irlandii.
- Surfing w Europie to zjawisko młode. Niby pływamy od lat 70. ubiegłego wieku, ale tak naprawdę zabawa chwyciła w ciągu ostatnich 10 lat, kiedy to producenci sprzętu zaczęli inwestować duże pieniądze w Europę – mówi Carlo Ferrero, instruktor ze szkoły Surfing Croyde Bay z Croyde w angielskim Devonie. Sam zaczął pływać na desce około 25 lat temu, kiedy jego rodzice przeprowadzili się do tej miejscowości. – W mojej klasie pływali prawie wszyscy. Ja sam mieszkałem niedaleko plaży, więc siłą rzeczy też zacząłem.
Zarabia ucząc poskramiać fale w Croyde. Gdy chce popływać dla przyjemności, wybiera Maroko lub jeszcze odleglejszą, bardzo popularną wśród Brytyjczyków Indonezję. Surfing wypełnia mu większość dnia. O godz. 9 poranna sesja w szkółce. Po lunchu kolejne cztery godziny w wodzie. Pracę kończy po godz. 16. Gdy fala jest dobra, na plażę wraca jeszcze wieczorem. Chyba, że prognoza zapowiada świetne warunki następnego dnia rano. Wtedy warto wstać nawet przed wschodem słońca.
O pływaniu w Europie mówi: – Europejskie wybrzeża potrafią produkować światowej klasy fale, ale nie nieustannie, dlatego zawsze podejmujesz ryzyko, czy trafisz akurat na dobry dzień. Poza tym nie zawsze jest ciepło. Wielu ludzi zniechęca też konieczność noszenia pianki. Najfajniej jest przecież surfować w samych spodenkach – rozmarza się.
W Croyde nie ma o tym mowy. Długa na kilkaset metrów plaża w kształcie rogalika pełna jest młodych i starych adeptów surfingu. Opinająca ciało pianka bezlitośnie zdradza wszelkie niedoskonałości figury, nie ma jednak miejsca na wstyd. Z deską pod pachą maszerują do wody szczupli, grubi, niscy, wysocy. – Surfing może być dla każdego, po prostu każdy osiągnie inny poziom – mówi Carlo.
Tłok jest od wiosny do jesieni. Nieliczni wchodzą do wody także zimą – wtedy ocean jest zwykle bardzo niespokojny, a fale – najwyższe. Wielu uważa, że Croyde to najlepsze miejsce do pływania w Wielkiej Brytanii. Inni kierują się chociażby do Newquay – angielskiego Władysławowa – centrum nie tylko sportów wodnych, ale także nadmorskich imprez. Tego typu ośrodki powstały zresztą na całym kontynencie. Najsłynniejszym z nich jest portugalskie Peniche, które swoją sławę zawdzięcza unikalnemu położeniu na półwyspie. Sto kilometrów za Lizboną ląd wcina się w Atlantyk ostrzej niż gdzie indziej. Dzięki temu w sąsiedztwie Peniche plaż jest kilkanaście, a każda z nich położona jest po innej stronie. Pływać można tu przez cały rok. Wystarczy tylko spojrzeć na kierunek wiatru i na jego podstawie wybrać jedną z plaż. Tak czynią dziesiątki szkółek surfingowych w okolicy, których busiki pełne klientów i sprzętu codziennie suną jeden za drugim w kierunku plaży dnia.
– Espinho, Ericeira, Lagos to dobre miejsca, ale to właśnie Peniche jest europejską stolicą surfingu – mówi instruktor z największej szkółki w mieście, gdy wypożyczam deskę. Chyba ma rację – zanim trafiłem do Peniche, objechałem całe zachodnie wybrzeże Portugalii. Jest co prawda dopiero kwiecień, a słoneczne dni wciąż przeplatają się jeszcze z deszczowymi, temperatura powietrza pozwala już jednak na regularne plażowanie. W Ovar niedaleko Porto byłem jedną z dwóch osób w oceanie. W Figueira da Foz, kurorcie przypominającym Sopot, nie pływał nikt. Podobnie w wiosce rybackiej Nazaré. Tamtejsze fale to zresztą rzecz dla zawodowców. Jesienią ubiegłego roku Amerykanin Garett McNamara dosiadł tam najwyższej zmierzonej fali świata – miała 24 m. Praia de Norte, jedna z dwóch plaż w Nazaré, dostała za to „surferskiego Oscara" wręczanego przez jednego z producentów sprzętu. Ogromne fale to zasługa unikatowej budowy dna oceanu. Ubytek w płycie tektonicznej, który ciągnie się przez 140 km na głębokości 5 km, tworzy podwodny kanion. Rozbijające się o jego dno pływy zamieniają się w gigantyczne fale, jakie oglądać można zimą na Hawajach.
O ile w kolejnych mijanych wzdłuż wybrzeża nadmorskich miejscowości plaże są puste, o tyle w Peniche nawet o tej porze roku surferów jest bez liku. Nawet gdy pada. W końcu przyzwyczajonym do braku słońca Europejczykom deszcz w niczym nie przeszkadza. Często będąc w wodzie, nawet się go nie zauważa. Dobra fala wynagradza wszystkie inne niedogodności.
Czekając na złą pogodę
Jeszcze więcej cierpliwości muszą mieć ci, którzy wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi przyjeżdżają z deską nad Bałtyk. Tak, tu też da się pływać, chociaż w Polsce surfing jest zjawiskiem bardzo niszowym. Mało tego, wielu wciąż myli go z innymi sportami wodnymi. Wystarczy powiedzieć, że jeden z przewodników po Portugalii wydawnictwa Pascal nazywa Peniche mekką windsurfingu. Tymczasem pływanie na desce z żaglem mogłoby tam skończyć się tragicznie.
Przyczyna takiej ignorancji jest oczywista – polskie morze bez dwóch zdań należy do windsurferów i kitesurferów. Zwykli surferzy są tu rzadkością. Moda na klasyczną deskę zaczęła się zresztą niedawno. Dopiero w zeszłym sezonie pojawiły się pierwsze wypożyczalnie desek, a producenci desek zorientowali się, że i w Polsce da się zarobić. Kupno deski nie jest jednak łatwe. Nowe kosztują od tysiąca do kilku tysięcy złotych i na ogół sprowadzać je trzeba z zagranicy.
– Nasza mniejszość uprawia ten sport już od dawna, amatorów z deską widać jednak w wodzie dopiero od dwóch, trzech lat – mówi Janek Korycki, jeden z polskich zawodowców.
Bałtyk jest zbyt małym zbiornikiem, by pojawiały się na nim swelle. Dlatego surfing nad naszym morzem możliwy jest tylko w trakcie i po sztormie, gdy fale osiągają 3 – 4 m. Takie warunki trafiają się kilka razy do roku. Miłośnicy deski wyczekujący fali na Bałtyku mogą więc być postrzegani jako desperaci, nie zmienia to jednak faktu, że od pięciu lat udaje im się zorganizować surfingowe mistrzostwa Polski. W tym roku zapraszają do Chałup między 10 a 31 sierpnia. Będą czekać, a rywalizację zaczną wtedy, gdy matka natura im na to pozwoli. O tym, że mimo wszystko zawsze pozwala, świadczą zamieszczone w Internecie nagrania z kolejnych edycji imprezy.
– Ciężko stwierdzić, ile osób pływa profesjonalnie w Polsce – mówi Janek Korycki. – Wraz z magazynem „Surfmag.pl" znaleźliśmy paru surferów polskiego pochodzenia mieszkających w bardziej „zafalowanych" częściach świata, ale nikt z nas nie startuje w Pucharze Świata. W mistrzostwach Polski udział bierze regularnie około 20 zawodników. Surfingiem interesuje się coraz więcej osób, uczą się pływać głównie za granicą, od jednej próby do zostania surferem jest jeszcze jednak długa droga – dodaje Korycki.
Co radzi tym, którzy nie mogą sobie pozwolić na wypad nad Atlantyk? – W polskich warunkach używam trochę większej deski niż ta, na której pływam we Francji, w Portugalii czy w jeszcze cieplejszych krajach. Chodzi o moc fali, o to, jak popchnie cię, gdy już się na niej znajdziesz. Im grubsza deska, tym większa wyporność, łatwiej też nabrać prędkości – wyjaśnia.
– Ja pływam najczęściej w Chałupach na campingu nr 4 Solarze, ale najłatwiejsze miejsce jest przy porcie we Władysławowie. Dobre spoty są też niedaleko Łeby, często jeszcze nieodkryte przez innych.
I to ostatnie może być zaletą Bałtyku. Bo o ile dla bardziej zaawansowanych surferów polskie fale są po prostu za małe, o tyle początkujący choć przez chwilę będą mogli spełnić marzenia wielu – o znalezieniu tej doskonałej miejscówki dla siebie samego, na wyłączność.
Artykuł z tygodnika "Uważam Rze":